czwartek, 23 maja 2013

obrazy olejne i nie tylko..


Jeżeli los zdecydował, że trafiłeś na moją stronkę, witam cię serdecznie przybyszu w moich skromnych progach. Choć ujrzysz tu zapewne wiele obrazów, zdjęć i wierszy, osobiście jednak pozbawiony jestem aspiracji  bycia kimś szczególnym, każdy z nas nim jest. Ta stronka, ten blog, to dla mnie nieśmiała próba odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie „Kim Jestem”, jak wyrażam swoje emocje, czy potrafię zaakceptować rzeczywistość która mnie otacza? Jednym słowem, czy potrafię się w niej odnaleźć i ją pokochać?..
Będzie mi bardzo miło, jeśli zaistnieje na tej scenie możliwość wymiany pięknych i ważnych myśli między nami. Głęboko w to wierzę.

Marek*********


    Śiwa i Śakti olej 100x120cm

Ten obraz powyżej nie jest jeszcze w pełni ukończony, lecz wszedł w fazę, którą zdecydowałem się pokazać. Temat tańczący wokół moich ukochanych Świateł ( nazywam je Światłami Życia..). Technologia dość siermiężna, wymagająca wielu zabiegów poprzedzających przysłowiowy podpis.

Zaczynam od płyt gipsowych które zbroję siatkami ( dwustronnie..) i nakładam twarde cementowe zaprawy. Następnie żłobię gniazdo dla obrazu właściwego i w tej fazie również aplikuję płaskorzeźby. To jest właśnie główny powód stosowania przeze mnie sztywnego podkładu, który byłby raczej niemożliwy do wykonania na wiotkim lnianym płótnie i krosnach. Zresztą co ja będę się rozpisywał, udało mi się przecież  sfotografować wszystkie etapy. Poniżej wgląd w dokumentację.
https://picasaweb.google.com/oziozister/WPracowniPanaMarka


   "Trzy Anioły rozpadu czyli wejście w Nieuwarunkowane"

Tu natomiast, pełen spontan, który pojawił się przy remoncie chałupy na wsi. Spojrzałem na dachówki i rach, ciach, ciach.Tytuł podsunął mi Swami Prasanthinanda i bardzo mi się on spodobał.. ( mam na myśli tytuł.. ). Lubię polemizować na tematy duchowe ze Swamim i co tu dużo mówić, to wielki prowokator.. :)

    28 x Słowo "Miłość" po Chińsku - fragment 


    28 x Słowo Miłość po Chińsku - olej 136x100cm

Historia tego obrazu idzie w parze z moimi upodobaniami Chińską, czy jak kto woli, Japońską kaligrafią ( Japońska rzecz.. Przypomniał mi się Jasiu Himil sprzedający na rynku but narciarski żony..Tytułu filmu nie pamiętam ).
Znalazłem w necie pięknie wykonaną kaligrafię najpiękniejszego słowa jakie istnieje na Ziemi „Miłość” i postanowiłem umieścić podobną aż 28 razy na własnym obrazeczku. Dwa dni ślęczenia  z pędzlem w ręku i jest.
Dlaczego akurat 28 razy?.. Z dwóch powodów, raz kompozycyjnych, dwa numerologicznych. 








    Pracownia pana Mareczka - nie cała..


    Nandi - Byk Pana Śiwa, olej 146x100cm

    Duża rzecz, ale mieści się w samochodzie.


    Detal





    "Zaduma", olej 120x100cm

   Na pytania typu - gdzie ona ma nos i uszy, zwykłem nieodpowiadać..


    Fragment







   Płaskorzeźba "Trzy ptaki"

Mistrz Leonardo z chwilą kiedy otrzymywał zapłatę za wykonanie jakiegoś dzieła, pojawiał się natychmiast na targowisku miejskim i kupował klatkę z ptakiem, po czym ostentacyjnie otwierał
ją i wypuszczał ptaszka dodając - ptak musi latać.. Czy te latają? Trudno powiedzieć..
Farba z pewnością na nich fruwa..

   Fragment








    "Kosmiczna głowa konia", olej 165x120cm

Kaligrafia inaczej.. Uwielbiam i cykl ten z pewnością popędzi dalej jak moto cykl..



    Detale 


Kontrolowany przypadek, jak zwykł mawiać ś.p. Mareczek Bogdaszewski. Czy wiecie, że Mareczek B. zagrał główną rolę w filmie Rejs II ?.. Osobiście nie widziałem, ale Rejs II powstał,               słowo zucha..












    "Dinozaur", płaskorzeźba 30x15cm


    Fragment żuchwy Dino.. :)























środa, 22 maja 2013

grafika komputerowa - ptaszki



                       
                Pewna Nowojorska galeria zapytała mnie, jaką techniką wykonałem te
                grafiki. Odpisałem komputerową. Chcą wyłuskać ode mnie tajemnicę,
                warsztatu, trzymając jednocześnie w USA skład trucizny w sejfie,
               której wartość szacowana jest podobno na setki milionów dolarów.. Tu sztuka
               przez duże S,  tam prawdziwa trucizna przez duże T i ja mam za free
               oddać swoje warsztatowe ingrediencje.. Co za czasy.

                                     




















wtorek, 21 maja 2013

muzyka transcendentalna

                               
                                Jeśli się całe życie słucha takich kompozytorów jak:
                                Morton Feldman, Edgar Varese, Rimm, Stockhausen, Boulez, 
                                Anton Webern, Earle Brown, Messiaen, Cage, Christian Wolff,
                                Arvo Part, Charles Ives,  Arnold Schoenberg, Meredith Monk,
                                Paweł Szymański, Eugeniusz Rudnik, Steve Reich, Alban Berg,
                                to takie są  skutki..
                             

                                Poniżej nieśmiała próba utworzenia nowego języka obrazów
                                dźwiękowych. Więcej na You Tube i tutaj :
           
                                http://www.jamendo.com/pl/artist/357818/mark-transcendentalist












poniedziałek, 20 maja 2013

fotografika - ogrodowy teatr

                      .. chwilę później podjąłem przy tym niebiańskim stole
                         dwoje przyjaciół i zaserwowałem przepyszną
                         kawą z kardamonem, imbirem i cynamonem.










niedziela, 19 maja 2013

OM, NA MUSZLĘ Z KARAIBÓW MIKROFONY ELEKTRETOWE I H4n



Czytałem wspomnienia człowieka, który zajmował się misami tybetańskimi, przebywał on na Karaibach i będąc na plaży widział dużą ilość sporych rozmiarów muszli, które wydawały z siebie charakterystyczny śpiew, przypominający pranawę OM*. Na całej plaży słychać było subtelne ,  boskie OM.
 Czy to możliwe?, pomyślałem..


Traf chciał, że posiadam w domu dużą muszlę, może nawet i z Karaibów, postanowiłem więc przeprowadzić eksperyment potwierdzający lub zaprzeczający w/w wersję opowieści Użyłem do tego miniaturowych mikrofonów elektretowych, ze specjalnymi wzmacniaczami  oraz dobrej klasy magnetofon cyfrowy z wyjściami  XLR

Z całym tym ustrojstwem pojawiłem się na opustoszałej plaży w Świbnie. Jak to się mówi, szczęknęły jacki, sprzęt został uruchomiony, a z oddali dobiegał jedynie delikatny szum falującego morza. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym obrazowo nie zwizualizował sobie całej sytuacji czyli.. Kurczę się do wymiaru mrówki wchodzę do środka muszli i zamieniam się w ucho ( takie ucho w uchu..), co usłyszę wewnątrz?
Czy mikrofony umiejscowione wewnątrz muszli, pobudzone atonalną falą dźwiękową szumu morza, potrafią wyłapać dźwięk przypominający OM?..

Nagrywałem siedząc bez ruchu równo godzinę. Wieczorem cały ten materiał trafił na stół montażowy i gdy go odsłuchałem, dosłownie oniemiałem. Przepiękne OM  zlane w jeden dźwięk otuliło moje uradowane serce..:) Mogła to być prawda.

Dokonałem nagrania, które wczoraj jeszcze leżało w przepastnym archiwum domowym, dziś jednak postanowiłem się z Wami nim podzielić.

OM, na muszlę z Karaibów, mikrofony elektretowe i H4n..

*OM - dźwięk podtrzymujący całe istnienie. OM - symbol Boga. 

Przy przegrywaniu materiału włączyły mi się dodatkowo mikrofony w kompie i pojawiły się obce trzaski.  Sorry, usterkę niebawem usunę.


sobota, 18 maja 2013

REFRAKCJA CZYLI POWITANIE SŁOŃCA




Istnieje taki piękny zwyczaj jak powitanie Słońca. Z samego rana idzie się na plażę lub łąkę, siada w kwiecie lotosu ( jeśli ktoś potrafi, jeśli nie, to wpół lotosie ), podnosi się obie ręce do góry i wita się serdecznie Słońce, lub opiekuna Słońca, wielką Dewę - Surję, czy jak kto woli Vivaswana. 

Vavaswan warunkuje nasze istnienie tu na Ziemi, jeśli by Jego nie było, oczywiście życie na tej pięknej Planecie również by nie zaistniało. To bardzo ważny pkt w zrozumieniu siebie jako "Ja". 
Jeżeli coś, lub ktoś warunkuje moje istnienie ( mogę myśleć, działać, kochać, tworzyć..), to to coś staje się automatycznie integralna częścią mnie, pomimo, że jest bardzo oddalone od mojego ciała, jak w przypadku Słońca.  Idąc dalej w tym kierunku, ktoś może zapytać, a skąd wziął się Vivaswan, kto go stworzył?.. 

Purusha, czyli Wola Tego, który tym wszystkim zawiaduje, przy pomocy energii mateczki Prakriti.
Toteż mądry zawsze będzie się starał powiązać nieistotny wydałoby się, maleńki epizod tego świata z Wolą Pana, w myśl zasady, że nawet źdźbło trawy nie drgnie bez Jego Woli..

Wracając do wątku..  Pojawiam się więc z samiusieńkiego rana na plaży, o ściśle określonej godzinie, co oczywiście wymagało ode mnie nie lada heroizmu a tu wielkie zdziwienie.. Słońce jest już wysoko ponad linią horyzontu.. Wracam do domu mocno rozczarowany, biorę kalendarz, godzina zgadza się. Czyżby błąd drukarni?  Biorę drugi kalendarz, również ta sama godzina. Co się dzieję?.. Sięgam do książek astronomicznych, których w domu na półkach pełno i szybko odnajduję przyczynę. 

Zjawisko nazywa się REFRAKCJA. Wschód Słońca przyjmuje się z chwilą, kiedy Słońce jest 16 minut kątowych ponad linią horyzontu, czyli stosunkowo bardzo wysoko. Kiedy leży na samej linii, de facto jest 16 minut pod horyzontem, widzimy jego refrakcyjne załamanie, czyli złudę niejako. Jeżeli komuś trudno to zrozumieć, niech weźmie szklankę wody i włoży do niej łyżeczkę. Fragment łyżeczki zanurzony w wodzie leży w innej linii niż jej pozostała część ponad wodą.

Czterdzieści lat człowiek żył na Ziemi i taki głupi..

Ale dzięki temu epizodowi wykonalem misterny linoryt który nazwałem „Powitanie Słońca”. Tym razem postanowiłem zademonstrować samą matrycę bez odbitki na papierze. Dlaczego?  Aby ukazać jaka olbrzymia praca kryje się za paroma nonszalanckimi kreseczkami, które konsumuje odbiorca. Końcówki dłut robione z igieł do szycia i specjalnie na tą okoliczność szlifowane.  Maleńki  format linorytu 6x10 cm. 

*********

piątek, 17 maja 2013

SERCE MAMY I KRZYŻ DZIADKA



Lubiłem rozmawiać ze swoim ojcem, kiedy wskazówki jego zegara życia nieuchronnie dobiegały kresu. Ojciec starał się nadrabiać wszelkie zaległości związane z wcześniejszymi latami, kiedy to piastował odpowiedzialne funkcje społeczne i niewiele miał czasu aby poświęcać go dwójce własnych dzieci, to znaczy mojej starszej siostrze Ewie i mnie. 

W jednej z ostatnich rozmów ze mną sięgnął do szuflady i wręczył mi zawiniątko, oznajmiając głosem powagi: 
- niewiele już czasu mi pozostało, weź te pamiątki do siebie i spraw aby po mojej śmierci nie przepadły. 

Rozmowa jednak dalej płynęła wartkim nurtem, aż do późnym godzin nocnych, toteż do własnego domu oddalonego o parę km wracałem opustoszałymi już ulicami Sopotu. Przez głowę przelatywały mi żywe wspomnienia ojca z czasów II wojny, jego pobycie w Majdanku, przymusowych robotach w Niemczech i wczesnych latach odbudowy Polski. Kiedy dotarłem do własnego domu mocno zmęczony i przygnieciony lawiną wspomnień ojca, myślałem jedynie o jak najszybszym ułożeniu się do snu.

Przypomniałem sobie jednak o pamiątkach, które mi wręczył. Sięgnąłem do plecaka i z irchowego zawiniątka wydobyłem zawartość. Było to małe w ceglanym kolorze pudełeczko, w środku którego spoczywał Krzyż Walecznych. Należał on do ułana II pułku piechoty, mojego dziadzia Józefa Skutnickiego, który dzielnie walczył pod dowództwem Śmigłego Rydza w wojnie Polsko Rosyjskiej 1920 roku.  Obok krzyża było jeszcze coś. Był to rosyjski pocisk, który wydobyto z ciała dziadka i dołączono do odznaczenia na oddzielnej niebieskiej przywieszce. 
Boże mój.. pomyślałem,  przecież to są prawdziwe relikwie. Kawał zastygłej niczym inkluzja w bursztynie historii człowieka. Dziadzio ponoć w którymś momencie walk przejął dowództwo pułku po zabiciu dowódcy, losy zaś bitwy opisał w książeczce, która istnieje w domowym archiwum.

Nie byłem świadom jednak, że tej nocy jeszcze czekać mnie będzie wielokroć silniejsze wzruszenie, mocy którego nie byłem w stanie przewidzieć..

Drugim otrzymanym od ojca przedmiotem była kaseta magnetofonowa z nagraniem pracy serca mojej nieżyjącej mamy, zarejestrowanym przy pomocy urządzenia o nazwie Holter EKG. Tu mała dygresja.. Gdyby mi ktoś zadał pytanie, czy będąc na Ziemi spotkałem Anioła, natychmiast odpowiedziałbym, że owszem, otrzymywałem ten dar nawet wielokrotnie, lecz szczególne w nim miejsce zajmowała moja własna matka. Była to piękna subtelna kobieta, o niezwykłej dobroci i ciepłym uśmiechu, który promieniował na cały świat i wszystkich bez wyjątków. A wcale łatwego żywota nie wiodła i nacierpiała się niemało. 

Po załadowaniu kasety do magnetofonu usłyszałem ciągły, trzeszczący dźwięk, przypominający raczej zmatowiony pisk, niż pracę rytmu serca. Trzeba się było z tym jakoś uporać. W owym czasie nieomalże zawodowo zajmowałem się preparowaniem przedziwnych dźwięków, toteż na stanie komputera istniała pokaźna ilością programów muzycznych, zarówno do komponowania, jak i do obróbki. Nagrania na holterowskiej kasecie trwały 45 min, dane zaś zbierane były przez 24 godziny, szybko wiec przeliczyłem krotność spowolnienia. 




Cały ten materiał umieściłem w prościuteńkim, ale bardzo przyjaznym programiku  o nazwie GoldWave i po krótkim czasie z końcówki mocy NAD-a i duńskich monitorów, z ciszy nocy, wyłoniło się niczym uderzenia  pierwotnego tam tamu Gaji , głośne bicie serca istoty najbardziej przeze mnie ukochanej - własnej matki. Mocny ucisk w gardle, potok łez, ogromne wzruszenie. Jeszcze tej samej nocy, do rana analizowałem wykresy fal dźwiękowych obszernych fragmentów materiału. Mama zmarła na serce, arytmia była wyraźnie widoczna na wykresach. 

Myślę, że w całej dość bogatej skali doświadczeń z dźwiękami, to doświadczenie, ta sesja, otulona głęboką ciszą nocy, wypełniona niezwykłymi emocjami, była dla mnie najważniejsza ze wszystkich. Miłość, Bóg, transcendencja, wspomnienia ukochanej istoty, eksplodowały niczym bomba, pozostawiając  w pamięci głęboki i jasny ślad.



środa, 15 maja 2013

KRÓTKI TEKST O PRZENIKANIU SIĘ ŚWIATÓW..



To jest krótki tekścik o przenikaniu się światów, ludzkiej wrażliwości i  umiejętności dokonywania właściwych wyborów..

Mam przyjaciela Piotra, który żyje w innym mieście i można by rzec w nieco innym świecie. Piotr jest narkomanem, a jednocześnie człowiekiem o niezwykłej wrażliwości. Kiedy za młodu koledzy kopali piłkę, Piotr wgryzał się w tajniki fotografii, tworząc niezwykle ciekawe zdjęcia na bazie technik solaryzacji i gumy. A w latach 70 tych nie była to łatwa sztuka, zważywszy na brak ogólnodostępnych odczynników i wszystkiego, co może służyć fotografikowi do normalnego uprawiania tej pięknej pasji.

Piotr posiadał głowę do robienia interesów, piszę w czasie przeszłym, bo jak się miało okazać interesy stały się jego wielkim utrapieniem. Założył ze znajomym dobrze prosperujący sklep w Sopocie, lecz kolega nie grzeszył uczciwością i wplątał go w niespłacalny kredyt. W pierwszej kolejności pod młotek poszedł ładny samochód, następnie secesyjny piękny strych, urządzony z wyrafinowanym smakiem. Od tego momentu Piotr stał się już wolnym człowiekiem, surfującym poza nawiasem mainstreamu życia.

Najczęściej zamieszkiwał Mazury, gdzie za czasów prosperity zakupił stary poniemiecki dom. Tam przyroda szczodrze oddawała Piotrowi to, co miasto nagrabiło drapieżną ręką. Przypadkowe prace leśne dawały Piotrowi możliwość biologicznego przeżycia. I tak nasz przyjaciel zakończyłby zapewne główny rozdział swojego życia, gdyby nie kolega z klasy, który dowiedział się o jego losie. Zaproponował pracę w drukarni, której był właścicielem. W krótkim czasie zapomniane aktywa umiejętności organizacyjnych Piotra zaczęły wydawać owoce. Drukarnia przeszła metamorfozę, a głównym spirytus movens przemian był nie kto inny jak Piotr.

Piotr na powrót stanął mocno na obu nogach i mógł sobie teraz pozwolić na zakup ładnego mieszkania w jednej ze spokojnych dzielnic Oruni. Niestety jak to w życiu często bywa, na drodze idylli stanęła kłótnia z przyjacielem i ponownie wyrzuciła Piotra poza burtę niezatapialnego wydawałoby się statku. Ze środków na koncie mógł się utrzymywać jakiś czas, jednak nazwijmy to po imieniu, niehigieniczny tryb nocnego życia  SPATIF-u, w zastraszająco szybkim tempie przybliżał przyszłość obdarzoną niestety dość szpetną twarzą.

– Nie boję się, powiedział mi w rozmowie . Jeśli zachoruję na raka wezmę podwójną dawkę hery, popiję whisky i będzie po wszystkim.

Tu od siebie muszę dodać, że pewien lekarz ostrzegł Piotra, jeśli nie zmieni trybu życia, daje jemu góra 2 lata..

Z Piotrem zawsze miałem dobry kontakt telefoniczny, ale od pewnego czasu nastąpiło niepokojące milczenie. Dzwoniłem, pisałem maile, cisza. Postanowiłem więc wczoraj osobiście udać się do jego mieszkania. Jeep P. stał pod domem z przedziurawioną oponą, a więc jest licho, pomyślałem. Na dzwonek domowych drzwi nikt nie zareagował. W tym momencie, na scenę tej opowieści wkracza  ziemisty dość epizod.. Zapomniałem wziąć ze sobą bloczek z czystymi karteczkami więc ze śmietnika wyciągnąłem ładny biały kartonik, na którym długopisem nabazgrałem prośbę o pilny kontakt, po czym wsunąłem pod wycieraczkę Piotrowego Pajero.

Mogłem teraz wracać do domu, mając nieco lżejsze sumienie. Z paroma przesiadkami dotarłem na przystanek na ul. Cystersów, vis a vis Domu Zarazy w starej Oliwie. Szczyt dnia, tłum ludzi, niekończący się potok samochodów i długie, bardzo długie oczekiwanie, bowiem przyjazd autobusu wyraźnie nie współgrał z zapewnieniami rozkładu jazdy na przystanku.

Osobiście dobrze radzę sobie z tego typu sytuacjami, bowiem nucę mantry, lub myślami frunę w znane jedynie sobie transcendentalne sfery. Jednak patrząc na ludzi obok, zwłaszcza starsze osoby, nie sposób było nie zauważyć, że się męczą. Brak miejsc siedzących, brak jakiejkolwiek informacji o opóźnieniu, zewsząd opary spalin i natarczywy hałas.

Traf chciał, że wziąłem ze sobą telefon, na karcie którego zapisane były niemal wszystkie utwory mojego ukochanego kompozytora Arvo Parta i po chwili przeniosłem się w inny wymiar czasoprzestrzeni.

Jak ważną rzeczą w życiu jest umiejętność dokonywania właściwych wyborów.

Agnus Dei..

*********




wtorek, 14 maja 2013

OPLOTŁA MI RĘCE MIŁOŚĆ..



       Officium Novum - Jan Garbarek &
       The Hilliard Ensemble


odłamałam gałąź miłości
umarłą pochowałam w ziemi
i spójrz
mój ogród rozkwitł

nie można zabić miłości

jeśli ją w ziemi pogrzebiesz
odrasta

jeśli w powietrze rzucisz
liścieje skrzydłami

jeśli w wodę
skrzelą błyska

jeśli w noc
świeci

więc ją pogrzebać chciałam w moim sercu
ale serce miłości mojej było domem

moje serce otwarło swoje drzwi sercowe
i rozdzwoniło śpiewem swoje sercowe ściany

moje serce tańczyło na wierzchołkach palców

więc pogrzebałam moją miłość w głowie

i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt

chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością

pytają ludzie czyim jestem więźniem



             halinka poświatowska



niedziela, 12 maja 2013

SŁOWIK TRANSKRYBOWANY



Słowik transkrybowany..

W przeszłości wielu kompozytorów dokonywało transkrypcji, czyli mówiąc ludzkim językiem, opracowania utworu na instrumenty inne niż pierwotnie zapisano. Transkrypcji dokonywał Bach, Vivaldi, Handel, transkrypcji dokonują współcześni kompozytorzy. Przed tymi ostatnimi otworzyły się szerokie możliwości jakie niesie ze sobą rozwój elektroniki, zwłaszcza komputeryzacji.
Tematem przekładów, korzystając ze współczesnych odkryć w dziedzinie El muzyki interesowałem się parę lat temu i transkrybowałem wszystko co wydawało dźwięk, z wiatrem, szumem morza, ogniem, głosem ludzkim na czele. Nagrywany materiał przekładałem na dowolne instrumenty midi, np. fortepian, marimbę, flet, czy perkusję. 

Powstawały z tego różne produkcje, jedne udane, inne mniej, zwłaszcza tych drugich była lwia część.. :)), jednak próby te napędzane były żywym paliwem entuzjazmu i może oto głównie chodziło.
Pracowałem wówczas na prostym programiku o nazwie AKoff, który umożliwiał dokonanie konwersji ciężkich wavów na leciutkie midi, a to otwierało szerokie możliwości dalszej obróbki. Pozwalał też ustalić dowolną tonację.

I w ten sposób powstał „Słowik transkrybowany”, utwór który składa się z trzech części: pierwsza, to śpiew słowika, druga - dokładna transkrypcja tegoż śpiewu na fortepian, trzecia to improwizacja fortepianowa złożona wyłącznie z konwertowanego śpiewu słowików na format midi.


OKRUCHY ŻYCIA



Szczerze mówiąc nie wiem jakim komentarzem opatrzyć ten materiał. Jedno jest pewne, jest on dla mnie bardzo ważny, ponieważ wyraża niejako cały mój stosunek do otaczającej mnie rzeczywistości.

W życiu duchowym jest wiele etapów na drodze do pełnego Wyzwolenia. W końcowym dominuje głębokie przekonanie, że ciało i umysł nie są tak ważne, jak ważna jest Jaźń w Sercu. Dopiero ta perspektywa pozwala postrzegać rzeczy takimi jakimi są. Można wówczas powiedzieć za słowami Mistrza z przed 2 tys. lat  Jam Jest Kim Jest,  Aham Brahma Asmi.

Okruchy życia, to nic innego jak obraz chwilowej formy, w której zagościł Bezforemny, obraz, który konsekwentnie przez Niego będzie tłuczony na maleńkie kawałeczki, do momentu w którym zagości prawdziwe zrozumienie  Kim Jestem.

Okruchy życia, które dla wielu tak ważne, niewiele mają z nami wspólnego.

*********

JOGINKA ALA I ŚPIEWAJĄCA MISA Z TYBETU


Ładnych parę lat temu umówiłem się z Alą Mojko na czytanie haiku. Ala jest joginką, podróżniczką i poetką, ale przede wszystkim cudowną kobietą, którą zapewne Sam Babaji  zesłał na Ziemię, aby obecnością swoją uszlachetniła nieco rodzaj ludzki.. :) to prawda.

Nagrania odbyły się w wielkiej poniemieckiej kuchni odseparowanej od reszty mieszkania, panowała w niej zupełna cisza. Poprosiłem Alę, aby przeczytała swoim subtelnym głosem dopiero co napisane haiku, możliwie bez emocji, która nadawałaby słowom dodatkowe, zbędne w tym przypadku znaczenie. Powtarzaliśmy nagrania wiele razy, ale nie mogliśmy uzyskać zamierzonego efektu.
W pewnej chwili Ala wyciągnęła z plecaka wielką misę tybetańską i zaczęła na niej grać. Cudowne, subtelne wibracje zawłaszczyły całą kuchenną przestrzeń i nasze Dusze. Oczywiście po tym niebiańskim koncercie nie było już mowy o haiku.

Późnym wieczorem, z nieukrywanym dreszczykiem emocji wziąłem ten materiał na warsztat i zacząłem w nim lepić jak w glinie, to znaczy rozciągać, spowalniać, nakładać wiele ścieżek na siebie, ale przede wszystkim wyłapywać te momenty, które miały współgrać z wewnętrznymi wibracjami.

Czasami dzieło powstaje zupełnie niezamierzenie..


********* 

sobota, 11 maja 2013

DACHAU




nikt nas o nic nie pytał i nie patrzył nam w twarz
nie pozwolił wybierać ni życia, ni śmierci
dziś przez wielkie miasto idąc sama,
nie jestem pewna, czy ono mnie chce,
zaglądając do obcych domów przez szyby i drzwi
wciąż na coś czekam, wciąż czekam...

gdybym mogła sobie tylko czegoś życzyć
byłabym zakłopotana.
Bo i czego można sobie życzyć
kiedy nie jest dobrze ani źle

gdybym mogła sobie czegoś życzyć
chciałabym być choć odrobinę szczęśliwsza
wystarczy mi ta odrobina szczęścia
żeby do niczego nie wracać, żeby nie tęsknić

***

Znajoma dziennikarka została zaproszona na sympozjum dziennikarskie do Niemieckiego Dachau, miasta owianego złą sławą sięgającą czasów II wojny.
Cel jaki przyświecał organizatorom, wiązał się z odkodowaniem ciemnych złogów historycznych które przylgnęły do Dachau, uniemożliwiając obiektywne spojrzenie na historię dalszą i bliższą miasta.

Okazuje się, o czym nie wiedziałem, że Dachau to nie tylko nazwa obozu koncentracyjnego, lecz również nazwa przepięknego zabytkowego miasteczka, przypominającego klimatem Kazimierz, czy niektóre zaułki Krakowa, ze  starymi kamieniczkami i brukowanymi wąskimi uliczkami.

Konzentrationslager Dachau na nieszczęście powstał w pobliżu miasteczka i tym samym odcisnął na setki lat swoje głębokie na nim piętno.



"Dachau"-  obraz  Josefa Hahna

A mało kto wie, że w XVIII i XIX wieku Dachau upodobali sobie artyści malarze, których miejsce to inspirowało i przyczyniło się do powstania setek pięknych obrazów, które notabene organizatorzy sympozjum zamieścili w ładnie wydanym albumie pod nazwą „Dachauer Malkunst” . 
Albumy z obrazami otrzymali wszyscy uczestnicy sympozjum, i tą drogą jeden z nich trafił do moich rąk. Zamieszczone w nim obrazy były ułożone zgodnie z chronologią czasu i obejmowały szeroki okres dziejów. Dominowały sielskie pejzaże i scenki rodzajowe z elementami ciekawej architektury w tle.

http://www.mein-klagenfurt.at/mein-klagenfurt/klagenfurt-bilder/partnerstaedte/dachau-deutschland/kunst-in-dachau/ 

Zauważyłem, że im bliżej lat 30 tych, dwudziestego wieku, czyli okresu, w którym wykluwał się nazizm, treść i forma obrazów stopniowo ulegała degradacji. Zaczął przenikać do nich, dobrze nam znany z czasów socrealizmu patos i prymitywna plebejskość.

Wujek wspomnianej dziennikarki w latach nazizmu wywieziony został do obozu Dachau . Miał szczęście, udało się jemu przeżyć. Relacjonował po wojnie, że w trakcie wywózki więźniowie uformowani byli w kolumnę i podążali w łachmanach przez miasto do strefy obozowej, a miejscowe kobiety z Dachau, tworząc szpaler okalający kolumnę, dźgały parasolkami nieszczęśników..


    Miasteczko Dachau - widok z lotu ptaka

Czy był to jeden z powodów, dla którego Palec Losu wskazał na Dachau?.. tego nie wiem.
Wiem natomiast, że pamięć ludzka choć ważna, nie powinna rządzić teraźniejszością.

*********



piątek, 10 maja 2013

AWANGARDOWO I NIEPARZYŚCIE..









Zauważyłem, ze ludzie z pod znaku Wodnika, posiadają niezwykłe predyspozycje w wytyczaniu nowych horyzontów i rzecz się tyczy właściwie każdej dziedziny życia. W poezji zaskakują niecodziennymi skojarzeniami i budowaniem nowych słów, w nauce, nowatorskimi rozwiązaniami, w muzyce, awangardowym podejściem w wyszukiwaniu nowych struktur dźwiękowych. Często zastanawiałem się, na czym ów fenomen polega.

Częściową odpowiedź niesie astrologia i numerologia, która umożliwia odczytanie pewnych predyspozycji, które są czytelne przy określonych konfiguracjach Planet.

Mówiąc o liczbach, w zdecydowanie większym stopniu liczby nieparzyste sprzyjają głębszej penetracji zjawisk, niż statyczne parzyste. Co oznacza głębsza penetracja nieparzystych liczb? Oznacza zdolność tych liczb do wytwarzania określonych wibracji, które mają bardzo silny wpływ na wielowymiarową rzeczywistość która nas otacza. Nie bez przypadku wedyjskie mantry posiadają w sobie ściśle określony porządek liczbowy, który przy częstym jego wzbudzaniu  wywołują określony skutek.

Genialny Tesla np. miał obsesję na punkcie liczby 3. Do każdego posiłku zużywał trzy serwetki, którymi wycierał sztućce oraz naczynia. Każdy budynek do którego miał wejść wcześniej obchodził trzy razy, mieszkał w pokoju hotelowym, którego numer był podzielny przez trzy.

Dlaczego o tym piszę?

Piszę dlatego, ponieważ dziś na blogu będzie mocno awangardowo i nieparzyście. Materiał jaki zaprezentuję powstał ok. 1o lat temu i wczoraj dopiero wyciągnąłem go z zakurzonej szafy.

A powstał w dość dziwnych okolicznościach. Nieżyjący już mój serdeczny przyjaciel Wasyl, który był rzeźbiarzem,  zakupił w hipermarkecie muzyczną płytę CD. Wyciągnął ją z wielkiego drucianego kosza, sugerując się jedynie ciekawą okładką. Zapłacił za nią astronomiczną sumę 5 zł, co nie stanowiło dla niego aktu wielkiego ryzyka, zważywszy, że zawartość była wielką niewiadomą. Płyta okazała się dla Wasyla niewypałem, ponieważ zawierała jedynie monologi jakiegoś amerykańskiego poety, który czytał swoje poezje, bez użycia warstwy muzycznej.

 Zaprosił mnie więc do siebie do domu mówiąc: -robisz chłopie różne dziwne rzeczy z dźwiękami, weź tą płytę, może się tobie do czegoś przyda.

I przydała się. Powstał kolaż muzyczny z różnych materiałów dźwiękowych i sampli. Nagranie jednak posiada charakter niekomercyjny, ponieważ nie mam pisemnej zgody poety na użycie jego głosu w moim projekcie. Toteż prezentowany tutaj szkic, z konieczności zaistnieje jako efemeryda, króciuteńki odcisk zamysłu twórczego, który ponownie powróci do szafy.

W tle obrazy Roberta Motherwell’a, J.M. Basquiata i Cy Twombly.


PS Jestem zodiakalnym Bliźniakiem.. :)

*********