wtorek, 7 maja 2013

PRZYJACIEL PIEC



Postanowiłem gruntownie przebudować dom na wsi. Dom jest stary i bardzo solidnie przez Niemców zbudowany.  Mury z wypalanej czerwonej cegły, grube jak w Malborskim
zamku, obok studnia i zabudowania gospodarcze. Ząb czasu nadgryzł go jednak, zwłaszcza drewniane podłogi, poprzez które przedostawała się wilgoć, która czyniła niemałe spustoszenie. Pleśń niestety panoszyła się wokół.

Nadszedł w końcu długo oczekiwany dzień zmian. Podłogi, sufity, ściany, elewacje frontowe, postanowiłem przebudować i nadać im nieco inny charakter. Mur pruski, a między dechami płaskorzeźby, taka przeświecała mi nowa koncepcja. Budowa klasycznego muru nie wchodziła w rachubę z wielu powodów, głównie finansowych, ale przy odrobinie inwencji, efekt końcowy może być równie ciekawy i nieodbiegający dalece od klasycznego wzorca. W miejsce zaś kaflowych, wysłużonych pieców, centralne ogrzewanie i rzecz jasna obowiązkowy kominek.

Ktoś, kto mieszkał w starym domu wie, że jego sercem jest piec i komin. W dawnych wiekach budowę domu zaczynano od wielkiego centralnego komina, a wokół niego budowano izby. Widziałem taki komin od wewnątrz, wyglądał jak katedra księcia ciemności, groźnie i niesamowicie. Nie udało mi się jednak sfotografować jego majestatu, obiektyw nie posiadał
wystarczająco szerokiego kąta, aby oddać całą, należną mu cześć.

Również mój dom na wsi posiada dwa kominy i cztery niezależne wejścia do szybów. W obecnym jego kształcie istnieje stary piec chlebowy, piec wolno stojący, czyli tzw koza oraz trzy piece kaflowe. Jednak tylko piec w living roomie stanowił centrum, wokół którego kręciło się domowe życie, zwłaszcza w zimie. Codzienny rytuał rąbania drew i palenia polan, kojarzył mi się często ze starymi rytuałami naszych praojców.

Posiadam nabożny stosunek do brata ognia zwanego Agni Dewą. Duchowość odsłoniła mi wiele znaczeń związanych z agnihotrą i obiatą ogniową. Palenie nie jest tylko zwykłą czynnością, lecz formą prowadzenia dialogu z innymi wymiarami, a zwłaszcza z Agnim i Jego
drugą połową Agnaje Swahą - Ognicą mówiąc po Polsku. To do Niej trafiają
wszystkie nasze modlitwy i intencje. To Ona, niczym kurier roznosi je do różnych instancji zajmujących się poszczególnymi kompetencjami.

Mantra
"OM AGNAJE SWAHA, OM GURU AGNI DEWA", którą śpiewamy 3 X, oczyszcza otoczenie i czyni autentyczne cuda.


Tysiące razy w trakcie tego osobliwego domowego nabożeństwa śpiewałem i śpiewam ją do dziś, a w ślad za nią posyłam prośbę o pokój dla wszystkich istot, we wszystkich światach.Tak więc ten niepozorny beżowo żółty piec z living roomu , był dla mnie osobliwym, świętym miejscem odprawiania codziennej pudży i śmiało mogę powiedzieć, że wiązała mnie z nim bliska i metafizyczna więź.
On ze swoje strony dawał z siebie to, co miał najcenniejszego ciepło, bez którego nie mogłoby zaistnieć życie w surowych wiejskich warunkach.

Moje kotki, gdyby umiały mówić, dodały by od siebie znacznie więcej szczegółów na ten temat, lecz ich aksamitne pomrukiwania, zwłaszcza w mroźne zimowe noce, są wystarczającą poręką moich słów.

Toteż smutno mi się zrobiło gdy zapadła decyzja o wyburzeniu pieca. Zacząłem go rozbierać od samej góry. Pierwotnie posiadał on ładną koronę zwieńczającą szanowną głowę. Jej znaczna część leży jeszcze na strychu. Dominują na niej ładnie odlane kwiaty i zdobienia świadczące o przeszłej chwale.

W trakcie rozbiórki stopniowo znikały poszczególne jego warstwy, aż w końcu pozostała tylko betonowa ława na której był osadzony. W trakcie kolejnego odpoczynku zadumałem się przez chwilę.
Z jaką misterią go wybudowano, z ilu warstw ułożono, jak szlachetnych materiałów użyto, jestem naprawdę pełen podziwu. Przykład.. Klipsy spinające poszczególne kafle zrobione były z drutu. Próbowałem taki drucik rozgiąć, lecz stawiał niemały opór, a dodam, nie należę do cherlaków.
Duża ilość cennego szamotu dopełniała resztę dzieła. W pierwotny zamyśle chciałem pozostawić postument na którym stał piec, jednak głos wewnętrzny powiadał - nie, trzeba zburzyć całość.

Potężny młot, obdarzony pięknym imieniem Jasio, zaczął nucić swą smętną melodyjkę la la la..

Dom stoi na odludziu więc wielki łomot nie szkodził specjalnie nikomu, no.. może poza kociulkami, które w owej krytycznej chwili, oddaliły się na bezpieczną odległość. 
Ruszenie fundamentu pieca okazało się jednak niemałym wyzwaniem. Nie przypuszczałem, że zmagał się będę z całą potęgą zakonu krzyżackiego i jej wyrafinowaną technologią. Wiele warstw grubego litego betonu, którym zalane zostały polne głazy, wydawały się nie do rozkruszenia. Nawet słusznej postury Jasio, w szale  emocji dwa razy tracił głowię i trzeba było jemu dorabiać szyję, czyli trzonek. 
Caluśki Boży dzień walenia młotem, pot na oczach, zaparowane okulary osłonowe, ostre odłamki skały tańczące na chuście zakrywającej twarz.

- Panie, zlituj się już nade mną, pękałem i ja powoli. Po jakiego grzyba mi to było. U kresu dnia przyszło jednak upragnione zwycięstwo. Hurra, ostatni bastion twierdzy krzyżackiej wreszcie padł.

Teraz już tylko nostalgia wykrzywia mi gębę, płacze bóbr, a ty się śmiej"..

*********



3 komentarze: